Bez cienia choćby złośliwości i niestosownej w tej sprawie satysfakcji, a tylko w zamiarze domknięcia cyklu kilkudziesięciu już wpisów w temacie zdarzeń dziejących się tu i teraz na Bliskim Wschodzie i Afryce Północnej odnotowuję ten przekaz agencyjny, dedykując jego przesłanie moim adwersarzom w nieustającym, wirtualnym monologu:
"Egypt's Islamist leadership took a new move Tuesday to put its stamp on the country's government, appointing members of the fundamentalist Muslim Brotherhood as provincial governors and installing ultraconservatives and other Islamists in the state's top human rights body and a powerful media council..."
źródło: "Google News - AP"
W umownej konfrontacji „dronów” z „cywilizacyjnym intelektem świata muzułmańskiego” uwspółcześnionym studiami na europejskich i amerykańskich, renomowanych uczelniach, te pierwsze przegrały z kretesem tracąc na dziesięciolecia, jeśli już nie na zawsze, pozycję rozgrywającego w tej części świata, co trudno zapisać na kompetencyjne konto Barack Husseina Obamy II, i pani Hillary Clinton, Davida Camerona, Francois Hallande do których publicznie dołączył ostatnio minister spraw zagranicznych Niemiec, Guido Westerwelle może i nie nazbyt szczęśliwy z tego powodu, a jednak.
Co – paradoksalnie – z mrocznych niedomówień snujących się wokół postaci kandydata na urząd prezydenta USA, Mitta Romneya, czyni atut wart rozważenia przez amerykańskich wyborców choćby przez wzgląd na sprawdzoną po wielokroć, skuteczną praktykę „klin klinem” (~ „hair of the dog that bit you” ).
O czym piszę nie z przekonania, a tylko w oczywistym, naturalnym odruchu solidarności plemiennej.