I dalej:
"... Assad himself has consistently maintained that the 17-month-old insurgency against him is largely the work of people he refers to as "foreign-backed terrorists" and says his forces are acting to restore stability..."
źródło: "Chicago Tribune"
Co odnotowuję nie dla starczej, publicystycznej i jakże niestosownej w tej sytuacji satysfakcji, a w zasmuceniu nad straconym czasem, tysiącami syryjskich ofiar i nieodwracalnością zdarzeń, których w sposób oczywisty mogło by nie być, gdyby i Barack Hussein Obama II, i Hillary Clinton, i pan Francois Hollande w parze z Davidem Cameronem dorastali intelektualnie do funkcji, które przez nieszczęśliwy zbieg okoliczności przyszło im akurat dziś pełnić.
Zasmuceniu pogłębionym nieodpartym przeświadczeniem prawdopodobnego już początku realizacji najczarniejszego z możliwych scenariusza utraty kontroli nad biegiem nadchodzących zdarzeń nie tylko na terytorium Syrii, ale i Francji, Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych Ameryki też, bowiem to już nie przywódcy tych państw będą decydować "co, gdzie, kiedy i jak", a ten, enigmatyczny twór wykształcony na euroatlantyckich, elitarnych uczelniach nazywany tu i ówdzie „nowym pokoleniem przywódców światowego dżihadu”.
I obym się mylił.
:-(