Pani Hillary Clinton przypomina zdartą płytę odtwarzaną przez monofoniczny patefon stojący na półce jakiegoś lombardu – w kółko to samo aż do znudzenia:
…Mrs Clinton said that the Security Council must end the violence and urged the members to "try once again to find a path forward".
źródło: "BBC News"
A przecież gdyby to nie jej osobiste wsparcie na arenie międzynarodowej, gdyby nie pomoc medialna i materialna zdefiniowanych dziś jednoznacznie i bez cienia wątpliwości państw i rządów, to nikt by już nawet nie pamiętał o jakichś zdarzeniach mających swoje miejsce w Syrii kilkanaście miesięcy temu i odwoływanie się do Rady Bezpieczeństwa U.N. nic tu nie pomoże, niczego nie zmieni, nie zmyje hańby, nie rozgrzeszy, co tym bardziej oczywiste dla wszystkich śledzących mniej lub bardziej uważnie przebieg ostatniej sesji Zgromadzenia Ogólnego tej instytucji.
Może się mylę, ale do tej pory myślałem, że Sekretarz Stanu U.S. to chyba ostatnia osoba na świeczniku politycznego świata, której jedynym zajęciem jest publiczne plecenie bzdur od rana do wieczora przez siedem dni w tygodniu.
No i się mylę.
To już nawet nie smutne, to żałosne.