niedziela, 7 października 2012

Wpis stosownie do miejsca prywatny na marginesie recenzji „ Fortress Israel…”:

„…Today, Israel is increasingly alone on the world stage….”

źródło: "The Washington Post"

I to, ta drobna, zupełnie zbędna uwaga w treści recenzji książki przecież, traktującej do tego o przeszłości, a zamieszczona nie gdzie indziej, jak w „The Washington Post”, przez jej autora, Daniela Bymana, nic więcej, jak tylko właśnie ona powinna być drogowskazem dla Dzieci Izraela i ich przywódców na kolejne lata i dziesięciolecia. 

Co piszę z nadzieją, że jeśli kolejny raz Pan – kimkolwiek On jest - pozwoli żołnierzowi armii pod sztandarem Gwiazdy Dawida stanąć nad brzegami Kanału Sueskiego, to zostanie on tam na dłużej, tłumiąc tym w zarodku preteksty do wytykania przez postronnych braku konsekwencji i skuteczności w działaniu polityczno militarnym elit żydowskiego państwa.

Co piszę – wbrew pozorom – nie jako fanatyczny filosemita, a jako kompletnie rozczarowany do niedawna jeszcze w duchu i z deklaracji obywatel świata pełen nadziei i wiary w kompetencje i szlachetne intencje każdego, wybranego przez współobywateli na prezydenta, czy też premiera i tu, nad Wisłą, i nad Sekwaną, Tamizą, czy Potomac River.

Co piszę w końcu sobie a Muzom w wirtualnym monologu z odrobiną nadziei pewnie jednak też, że nakłonię może przypadkiem tym pisaniem jakąś Siuśmajtkę, czy Pampersa do chwili refleksji nad różnicą pomiędzy francuskimi encyklopedystami, a współczesnymi wikipedystami, jak i faktem, że teatr Shakespeare’a w przeszłości był widowiskiem równie pospolitym, popularnym, oglądanym przez pospólstwo, dworzan i królów, jak dziś „Dr. House”, spektakle „Madonny” i publiczne wystąpienia Barack Husseina Obamy II, Davida Camerona, Recep Tayyip Erdoğana i im podobnym, niewydarzonym żonglerom losami milionów pragnących przecież tak niewiele:

...in a series of "My Private Space" without aspirations to participate at "The World Press Photo ..."