środa, 25 lipca 2012

Tu potrzebny lekarz, nie dyplomata:

Istnieją granice przyzwoitości, które już na samym początku „Arabskiej Wiosny” po prostu zostały zignorowane, istnieją również granice poprawności, na które nikt z euroatlantyckich polityków biorących czynny udział w tej tragikomicznej imprezce nie zważa, ale publiczne przekraczanie granic zdrowego rozsądku bez rozróżniania faktów od rojeń, jak to ma miejsce w przypadku pani Hillary Clinton, budzi zdziwienie i zaniepokojenie nie losem Syrii, a Stanów Zjednoczonych Ameryki, bowiem jeśli druga osoba w państwie po prezydencie swoimi wystąpieniami zaświadcza, że w sposób oczywisty znajduje się prawdopodobne w chronicznym stanie demencji poklimakteryjnej, to nie syryjscy Alawici powinni się tym martwić, nie prezydent Bashar al-Assad, a Mormoni z Utah i kalifornijscy surferzy, o czym zaświadcza oczywista zasadnośc tego wpisu w nawiązaniu do linkowanej publikacji Reutersa:
źródło" "Reuters"

Opozycja bowiem, szanowna pani Clinton, to Centralny Rząd Tybetański i Dalajlama, pani Aung San Suu Kyi, kurdyjscy przywódcy i inni, im podobni, a nie generał Manaf Tlass i cała, magmatyczna reszta krążąca wokół niego w parysko londyńskich, politycznych spelunkach, z której nikt nie jest w stanie skleić struktur zdolnych do organizacji post alawickiego państwa.

Nikt, nawet sam Pan Bóg, kimkolwiek On jest, a cóż dopiero washingtonska administracja i jej europejscy satelici wspierani przez trzeciorzędnych aktorów teatralnej trupy U.N.

Co, mam nadzieję, w obiektywnym osądzie uzasadnia ekstrawagancję tytułu:

Tu potrzebny lekarz, nie dyplomata.”
***

11:10 CEST:

Jednak „chłoptasie z Yale” nie zawiedli, a ja już myślałem, że wojna etniczna w Syrii umknęła ich uwadze w zamieszaniu przygotowań do parady w San Diego:

źródło; "Haaretz"

Co w żaden sposób nie przybliża końca rozwiązania syryjskiego problemu ( jeśli nie wręcz go komplikuje i oddala), ale za to wyjaśnia znakomicie źródła niezwyczajnej intratności zawodu psychoanalityka w U.S.

LOL