poniedziałek, 6 maja 2013

Na marginesie procesu w Monachium (München):

"...Many of the country’s partners abroad are also following it as a test of Germans’ ability to come to terms with their modern, multicultural identity..."

źródło: "The New York Times"

No tak: Jak "modern", to powinno być takie oczywiste, ale czy do końca jest, a jeśli tak, to czy aby na pewno tylko nie dla wygody i dobrego samopoczucia zainteresowanych to "Neo-Nazi" ?

Tak myślę, co ośmielam się napisać uposażony historycznie w powody nie pozwalające posądzić mnie komukolwiek o sympatie nazistowskie, a już na pewno nie neonazistowskie - tu dodam, że tak, jak i inne neo (neokapitalizm, neoliberalizm, neo demokracja...).

Niemcy pojmowane jako wspólnota narodowa - tak jak i inne narody Europy (świata też) - nigdy nie pozwolą zniewolić się obcym im kulturowo, a i cywilizacyjnie również, przesadnie licznym i do tego uzurpacyjne agresywnym tożsamościowo wspólnotom emigracyjnym, co jest nie tyle nawet ich prawem naturalnym (Niemców), ale atawistycznym, instynktownym odruchem samoobrony plemiennej mającej zawsze miejsce w sytuacjach przekroczenia niedookreślonej (? - piszę bez przekonania) "czerwonej linii" przez przybyszów, a już na pewno w sytuacjach prawnego lub istytucjonalnego przymusu zastąpionego dziś konwencją poprawności politycznej, czego sam doświadczałem wędrując swego czasu ulicami jeszcze wtedy Berlina Zachodniego i doświadczam dziś tu, w Polsce (na szczęście marginalnie) spotykając idącego środkiem chodnika ostentacyjnego prowokatora, któremu wbrew wychowaniu i przekonaniom nie ustępuję jednak z drogi przypłacając to za każdym razem dyskomfortem sytuacyjnego pytania o nieprzekraczalne dla mnie granice zachowań, na które - mam nadzieję - nie będę musiał w praktyce nigdy odpowiedzieć, co już samo w sobie jest zatrważająco niepokojące...

...jak i to, że ktoś w imię jakichś kuriozalnych pseudo racji chce mnie pozbawić stanowiących o mojej tożsamości świąt, społecznych zachowań, czy też obyczaju w błędnym przekonaniu, że zaakceptuję w końcu i przyjmę za swoje przysłowiowe już w tych okolicznościach "rytualne zarzynanie barana" na ulicy po której raczkowałem, szedłem pierwszy raz do szkoły, na pierwszą randkę, chodziła moja babcia i dziadek, wędrowały procesje wielkanocne i pochody pierwszomajowe i w końcu mnie ją zawiozą kiedyś na cmentarz...

Co piszę, jak zawsze w zasmuceniu przyznawaniem racji przez kolejne zdarzenia mające miejsce dzień po dniu monologicznym zapiskom prowincjonalnego poety barowego w przekonaniu o co najmniej niestosowności tej sytuacji...

...przekonaniu dopełnionym przestrogą przed szukaniem zbyt łatwych wyjaśnień odwołaniami historycznymi, a jeśli już, to z przypomnieniem, że niemiecki narodowy socjalizm był obywatelską odpowiedzią na Republikę Weimarską...

:-(

I żeby w tak delikatnej materii wszystko było do końca jasne:

Zbrodnia polityczna nie jedno ma imię, i to bez względu na rzeczywiste lub przypisywane jej źródła, nie widzę bowiem żadnej różnicy pomiędzy afgańskimi i pakistańskimi ofiarami dronów, tragedią narodów Libii, Syrii i Tuaregów, a ofiarami Breivika, skrajnie prawicowych ataków na Romów, Turków i kogo tam jeszcze, śmiercią siostry pięciolatka, który dostał broń w prezencie od rodziców, zamachem w Bostonie...

źródło: "Huffington Post"

...nie dlatego, że jestem ślepy, ale dlatego, że jej nie ma, o czym zaświadcza już prawie 600 postów w większości temu własnie poświęconym w nieustającym, wirtualnym monologu prowincjonalnego poety barowego w egoistycznej intencji spokoju sumienia.