Nie dalej, jak w poprzednim wpisie pisałem o moim, niewysychającym źródle poetycko barowych inspiracji, jakim jest między innymi "The Washington Post", a tu masz:
"...Unfortunately, the most plausible answer is that the administration has allowed itself to be played by Russian President Vladimir Putin, who is seeking to restore Moscow’s influence in the Middle East by thwarting the U.S. goal of regime change in Syria..."
źródło: "The Washington Post"
Co tłumacząc z amerykańskiego na nasze znaczy nic ponad to, że te dziesiątki tysięcy syryjskich ofiar nie padło zaszlachtowane na ołtarzu demokracji...
...nie po to odebrano im życie, by syryjskie kobiety wszystkich wyznań miały niezbywalne prawo do pokazywania cycków na "Twitterze", a po to tylko, by Stany Zjednoczone Ameryki mogły wpisać Syrię w przestrzeń swoich wpływów, a jak by komuś było tego mało, to proszę bardzo:
"...As we have written previously, the only hope for an acceptable political settlement in Syria lies in an intervention that would decisively shift the balance of Syria’s war — through arms supplies to the rebels and airstrikes to eliminate the regime’s air power. If Mr. Obama is unwilling to take such steps, he ought also to eschew diplomacy that makes his administration appear foolish as well as weak..." (źródło j.w.)
Pozostaje tylko dziękować Bogu - kimkolwiek On jest - że to, co dziś pisze "The Washington Post" absolutnie nie ma żadnego znaczenia...
...nie ma znaczenia dla nikogo, a już na pewno dla pana Prezydenta Obamy, który na przysłowiowej "własnej skórze" przekonał się już, czym faktycznie jest amerykański establishment (...), dlatego - czego jestem pewien - z godnością zniesie formułowane publicznie pod Jego adresem inwektywy robiąc dalej to, co rozum i serce Prezydentowi nakazuje...
...podążając śladem swoich poprzedników bez oglądania się na możliwe konsekwencje.
...podążając śladem swoich poprzedników bez oglądania się na możliwe konsekwencje.
:-(