„…It is difficult to imagine Israel in the past few decades without America…” – pisze pan Ben Caspit...
źródło: "The Jerusalem Post"
...na co ja w spontanicznym odruchu odpowiem tak:
Z całym szacunkiem i poważaniem szanowny panie Ben Caspit:
Jeśli Izrael istnieje tylko i wyłącznie dzięki wsparciu moralnym i technologicznym U.S. - jak pan pisze - to może jeszcze nie pora, by „pakować manatki”, ale na pewno nie ma co liczyć w pokoleniowej perspektywie czasu na spokojne i bezpieczne życie w tym kraju, bowiem takie osądy sytuacyjne wyrażane publicznie „czarno na białym” są niczym innym, jak tylko potwierdzeniem poprawności postrzegania Izraela przez świat arabski.
Sądzę również może i nawet trochę na wyrost, a jednak, że w istocie nie takie były też intencje pokolenia pana Dawida Ben Guriona, które nienaruszalne fundamenty państwa Izrael dostrzegało ( w moim odczuciu poety barowego) raczej w intelekcie Narodu, a nie jego sojuszach i to do tego sojuszach nie do końca poprawnie zdefiniowanych, bowiem o ile już wiem na ile – pana zdaniem – Izrael jest zależny od Stanów Zjednoczonych Ameryki, to nie przypominam sobie, by w oficjalnym, a i potocznym dyskursie obu stron istniała świadomość „wzajemności” cokolwiek by to nie znaczyło dla samej Ameryki i jej pozycji na międzynarodowej arenie również, czego znakomitym przykładem mogą być (i powinne być) zdarzenia niedawno minione, jak i te, bieżące.
Kropka.
T5BQ2XDPDV5E