źródło: "The Washington Post"
Co warte jest odnotowania tylko przez wzgląd na tryb
warunkowo przypuszczający deklaracji bez dochodzenia z jakich to właściwie przesłanek
formalnych prezydent US składa publicznie takie oświadczenie i do kogo jest ono
adresowane, bo na pewno nie do Alawitów, którzy walczą o życie i nie do al-Qeady,
która prowadzi świętą wojnę, nie wspominając o niekontrolowanych przez nikogo
bandach politycznych awanturników mordujących wszystkich pod sztandarem the Free
Syrian Army jak popadło w nadziei wsparcia ich poczynań przez amerykańskich kongresmenów
– jak by nie patrzyć – współbraci środowiskowych kandydata na urząd, Todda
Akina, co w sposób oczywisty czyni oczekiwania skundlonych psów wojny nie tak znowu
bezpodstawnymi, bowiem można przyjąć za pewnik, że większość elit politycznych
sprawujących władzę w US nie odróżnia Syrii od Serbii, Sri Lanki, Syjamu,
Sierra Leone i Singapuru, co niewątpliwie czyni ich decyzyjność na pewno
mobilną, ale w oczywisty sposób nieskuteczną – vide Irak, Afganistan i dziś
Syria właśnie.