wtorek, 21 sierpnia 2012

Red line daltonisty:

“President Barack Obama has declared the threat of chemical or biological warfare in Syria a “red line” for the United States, outlining for the first time the point at which his administration could feel forced to intervene militarily in the Arab country’s increasingly messy conflict…”

źródło: "The Washington Post"

Co warte jest odnotowania tylko przez wzgląd na tryb warunkowo przypuszczający deklaracji bez dochodzenia z jakich to właściwie przesłanek formalnych prezydent US składa publicznie takie oświadczenie i do kogo jest ono adresowane, bo na pewno nie do Alawitów, którzy walczą o życie i nie do al-Qeady, która prowadzi świętą wojnę, nie wspominając o niekontrolowanych przez nikogo bandach politycznych awanturników mordujących wszystkich pod sztandarem the Free Syrian Army jak popadło w nadziei wsparcia ich poczynań przez amerykańskich kongresmenów – jak by nie patrzyć – współbraci środowiskowych kandydata na urząd, Todda Akina, co w sposób oczywisty czyni oczekiwania skundlonych psów wojny nie tak znowu bezpodstawnymi, bowiem można przyjąć za pewnik, że większość elit politycznych sprawujących władzę w US nie odróżnia Syrii od Serbii, Sri Lanki, Syjamu, Sierra Leone i Singapuru, co niewątpliwie czyni ich decyzyjność na pewno mobilną, ale w oczywisty sposób nieskuteczną – vide Irak, Afganistan i dziś Syria właśnie.