środa, 4 lipca 2012

Nic, tylko po pyskach prać...

Cóż, pozostaje mieć tylko nadzieję, że pani Hillary Clinton, brytyjski premier Cameron, francuski prezydent Hollande i cała reszta euroatlantyckich, politycznych oszołomów też to czyta (depesze agencyjne, nie moje wpisy) – czego tak po prawdzie nie można być do końca pewnym, a jeśli nawet, no to niech mnie przekonają, że po tym wszystkim należy ich traktować poważnie i należnym z racji pełnionych funkcji szacunkiem.


Jeśli czego żal, to że i pan Ławrow, czyli Rosja uwikłała się w pertraktacje w tym i z tym szemranym towarzystwem, które warte jest niczego więcej, jak tego, by „po pyskach prać i patrzeć, czy równo puchnie”.

Pozostaje mieć tylko nadzieję, że nie wszyscy jeszcze na tym świecie do końca zidiocieli, a czy to będzie ten, czy tamten, to dla mordowanych przez bandy najemników pod patronatem ONZ i Ligi Arabskiej Syryjczyków nie ma już dziś żadnego znaczenia.
(pobrano z Google+ T.L. page)
5 lipca:

To prawda, wpis jest niewątpliwie niezwyczajnie emocjonalny, ale i zdarzenia - nawet, jak na współczesne obyczaje – są niezwyczajne i w oczywisty sposób wymknęły się spod medialnej i instytucjonalnej kontroli, no bo jakże to tak:

Przez wiele miesięcy oskarża się Bashara al-Assada o niewyobrażalne zbrodnie:

Mordowanie z premedytacją obywateli, przywiązywanie do czołgów dzieci i co tam jeszcze, a tu naraz okazuje się, że to oczywiście prawda, tylko to nie on morduje, nie jego armia, a opłacani przez Arabię Saudyjską najemnicy, kontraktowi faiterzy „za wolność naszą i waszą” wspierani medialną kampanią od Warszawy po najdalsze zakątki Alaski i jak by nie było tego dość, to i przez przedstawicieli ONZ i waszyngtońskiej administracji w osobie pani sekretarz stanu Hillary Clinton, że nie wspomnę o agentach CIA, premierze Cameronie i prezydencie Francji.

Oczywiście, że moje wpisy bez względu na zawartość nie uratują nikomu życia, ale i nie umniejszą również w znaczącym, publicznym wymiarze pogrążonym w tym szambie politycznym elitom:

Pani Hillary Clinton nadal będzie „dzieliła i rządziła”, pani Radhiko Coomaraswamy pobierała oenzetowskie apanaże, redaktorzy światowych serwisów lada dzień znajdą inny temat, a jak go nie znajdą, to wykreują, jak to zrobili właśnie w Syrii – to wszystko prawda, ale:

Czyż nie na tym polega swoisty urok nowej tradycji przyobleczonej w teatralny kostium demokratycznych swobód obywatelskich, i co można również sprowadzić do spotkanego gdzieś w Internecie, retorycznego pytania:
Czy pan J.T. Gross nie wolał by pisać o urokach karpia po żydowsku i ostatniej premierze w Bayreuth ?