“…Mr. Obama said the U.S. will work with Libya to bring the attackers to justice. He and other officials didn't rule out a U.S. strike. "Make no mistake, justice will be done,'' the president said…”
Co powinno w zasadzie nastąpić “lada moment”, napastnicy bowiem nie ukrywają specjalnie swojej tożsamości (ci z Kairu, bezczeszczący w obecności kamer nie gdzie indziej, jak na terytorium U.S. symbol noszony w sercach przez miliony Amerykanów w aż wręcz ostentacyjnym poczuciu bezkarności zresztą też nie) - przy oczywistym w tej sytuacji założeniu, że ustanowiony przy pomocy amerykańskich dronów i myśliwców NATO nowy rząd Libii faktycznie sprawuje tam władzę z woli ludu i przy jego nieustającej akceptacji.
źródło: "Business Insider"
Mnie bardziej zainteresował jednak wczorajszy komunikat „Reutersa” dotyczący tego incydentu, w treści którego czytam między innymi:
„…It was not clear if the ambassador was in his car or the Libyan consulate when the attack occurred…”
źródło: "Reuters"
Co w kontekście “official” było by nawet zabawne, gdyby nie tragiczne okoliczności zdarzenia, ale to już temat na inne "opowiadanie".