niedziela, 12 sierpnia 2012

Na dobranoc:

Odpowiedz na incydent na Synaju w Rafah była niczym więcej, jak wyrazistym, jednoznacznym sygnałem, że the Muslim Brotherhood zwane po polsku Bractwem Muzułmańskim nie będzie tolerowało anarchii i pospolitego bandytyzmu, bowiem to nie Al-Qaeda, czy też inni uczestnicy pan muzułmańskiego  dżihadu zmienili nagle optykę, a Stany Zjednoczone Ameryki, które najprawdopodobniej zorientowały się, że większym zagrożeniem od Bashara Al-Assada i jemu podobnych dla ich, długofalowych interesów w tym regionie jest istnienie Izraela, a już na pewno publiczne deklaracje o bezwzględnej z nim solidarności.

źródło: "The Miami Herald"
Nie musi się pani ze mną zgadzać szanowna Frido Ghitis, nie chodzi tu bowiem o czyjeś racje, a o losy milionów, co zazwyczaj wymyka się zdolnościom percepcyjnym nawet naprawdę zdolnych komentatorów.

O czym piszę tylko w zamiarze odnotowania kolejnego przykładu istnienia odruchów instynktownych w świecie polityki, nie bez faktycznych bowiem powodów współcześni przywódcy Izraela odczuwają pewien niepokój sytuacyjny.
Inna sprawa, jak sobie z tym poradzą.

I tu z przykrością stwierdzam, że pewnie nie najlepiej, bowiem, moim zdaniem, na pewno nie są duchowymi dziedzicami i kontynuatorami dzieła pokolenia założycieli, ale to już temat na inne opowiadanie.
:-(