Jeśli ktoś mierzy jedną miarą – do tego w sposób oczywisty swoją - pułkownika Kadafiego, Saddama Husaina i Bashara al-Assada, to powinien pójść śladem pani Hillary Clinton i zająć się przydomowym ogródkiem, a nie rozstawianiem figur na politycznej szachownicy.
Jak mogło umknąć uwadze wszelkiej maści politycznym ekspertom, analitykom, uniwersyteckim magikom i redakcyjnym hochsztaplerom z tej i tamtej strony Atlantyku to, że przecież pan Bashar w żadnym wypadku nie jest kolejnym bohaterem tandetnego, politycznego komiksu który sam się wprosił na scenę tego kabaretu, a trafił na nią poprzez nieszczęśliwy dla niego zbieg okoliczności z niejako obywatelskiego obowiązku powodowany zapewne kompletnie i poprawnie ukształtowanym światopoglądem precyzyjnie opisującym powinności członków elit względem państwa i jego obywateli – jak mogło i jak do tego doszło to już materiał na inne opowiadanie które może ktoś, kiedyś napisze.
Dziś pozostaje tylko sądzić, że z racji opisanej wyżej prawdopodobnie pan Assad nie ma zamiaru skończyć tak niegodnie, jak Saddam Husajn, Kadafi, czy też inny peryferyjny pajac sceny politycznej, skończyć na spokojnej emeryturze w jakimś światowej rangi kurorcie a powodowany logiką zdarzeń i determinantą własnego życiorysu pozostawi narodowi syryjskiemu to, co każdy przywódca zobowiązany jest w takich sytuacjach po sobie zostawić: Twórczy mit i legendę, temat i inspirację dla prowincjonalnych poetów i miłośników poezji barowej która pomoże Syryjczykom przetrwać najgorsze a z czasem może i stanie się też pewnie kanonem w pozostałej części Bliskiego Wschodu skuteczniejszym w swojej istocie w sytuacjach konfliktowych od całej chmary dronów.