niedziela, 17 lutego 2013

W (po) weekendowym oszołomieniu:

W moim nieprzemijającym mimo upływu lat naiwnym idealizmie trudno jest pogodzić się nie tyle z poglądami pana Bena White, a z tym, że głosi je absolwent szacownego Cambridge University, co nie znaczy zaraz, że jestem rasistą uznającym dyplomantów tego i innych uniwersytetów za „rasę”, tak jak nie jest nią jakikolwiek Palestyńczyk, a i naród Izraela też (…).

źródło: "Al Jazeera"

Podążając bowiem tropem frazeologii publicystycznej pana White w sposób oczywisty można by było uznać ostatnie działania Stanów Zjednoczonych Ameryki w Afganistanie, Iraku, Libii, Syrii, a już na pewno te, w Mali (tu akurat Francuzi przy wsparciu U.N.) za nic innego, jak tylko rasistowskie pogromy nie mające nic wspólnego z ucywilizowaną koegzystencją kultur, religii i wspólnot państwowych.

Tak sądzę w po weekendowym oszołomieniu nie mając już najmniejszej ochoty na nawet monologiczny dyskurs z jakimkolwiek współcześnie wykształconym nie tylko freelancerem, ale i pozostałymi wyznawcami zdrowego tryby życia też w przekonaniu, że to nic innego, jak intelektualne trupy na podobieństwo zombie, tylko zdecydowanie mniej użyteczne, o czym przyjdzie im się przekonać w perspektywie kilku kolejnych dziesiątków lat.