niedziela, 2 grudnia 2012

To już nie problem państwa Izrael:

“U.S. Secretary of State Hillary Clinton warned on Friday that without progress toward peace, Israel will be forced to choose between "preserving democracy and the Jewish identity of the state." 

źródło: "Haaretz"

Co wydaje się być zadziwiającą figurą retoryczną w ustach amerykańskiej Sekretarz Stanu, wypisz, wymaluj, tożsamą z demagogiczną odmianą pojęcia internacjonalizmu komunistycznego, zdefiniowanego nie w fundamentalnych pracach tytanów intelektu, nawet nie w redakcji moskiewskiej "Prawdy" czasów stalinowskiej smuty, a wprost w hollywoodzkich scenariuszach filmów klasy B.

A jakiż to może być wybór: państwo czy demokracja nie wspominając o tym, kto tu kogo i czego chce uczyć ? - ja się pytam, odpowiadając z konieczności sam sobie w wirtualnym monologu:

Tu nie ma wyboru - bez dzielenia włosa absurdu definicji "współczesnego państwa demokratycznego" na czworo, demokracji, której jest więcej w instytucji afgańskiej Loja Dżirga niż w brytyjskim parlamencie, nie wspominając o amerykańskim kabarecie Demona kracji.

I jak by tego było mało, to czytamy dalej:

„…She explained that she thought "that even if you cannot reach complete agreement, it's in Israel's interest to try. It gives Israel a moral high ground that I want Israel to occupy. That's what I want Israel to occupy." – powiedziała pani Clinton. 

No tak, może na Yale tego nie wykładają, o tym nie mówią, nie wiem, ale ja wiem i napiszę  w przypomnieniu:

Izrael, Żydzi już raz byli na Mount Evereście moralności, płacąc za ten luksus milionami całopalnych ofiar, i Bogu – kimkolwiek On jest – a i przyzwoitym ludziom to starczy. Kolej na innych - inna sprawa, że im niespieszno, a i widać nie za bardzo po drodze w tą stronę, ale...

...to już nie problem państwa Izrael, to nie problem Żydów.