Nie oznacza to, że mają oni zaraz czytać Joyce’a ( “Ulissesa” sam na pewno (?) nie doczytałem do końca ), albo słuchać Rachmaninowa, którego tak ślicznie zagrał dzisiaj na antenie Dwójki pan Bauer z godnym zapamiętania towarzyszeniem – Panie wybacz! –nie dosłyszałem z kim, czego żałuję…
…nakłaniając mnie do kontynuacji przyjemności po zamilknięciu radia odsłuchaniem tej samej „Sonaty…” w wykonaniu Hiroshi Ikematsu z równie mistrzowskim akompaniamentem Dido Keuninga,
potem Catalina Rotaru z Andrew Campbellem,
i na koniec – ale to już tylko na życzenie Puszka – Hansa Roelofsena z Muza Rubackyte przy fortepianie.
Marząc przy tym ostatnim o możliwości wysłuchania kiedyś tego utworu w wykonaniu Joela Quarringtona, co piszę w niepewności czy już go nagrał…
………………………………………………………………………
Nie bez przyczyny w przeszłości procesy literackie odnosiły się bezpośrednio do faktu („Sprawa Dantona” Dagny Przybyszewskiej) lub uogólnienia („Proces” Franza Kafki).
Nie bez przyczyny też minione talenty literackie przywiązywały wagę do szczegółu, pozwalając sobie niezmiernie rzadko nawet na uprawdopodobnione dowolności, uznając deformacje (…) za co najmniej niestosowne, jeśli nie wręcz dyletanckie…
…dlatego „Vorleser” Bernharda Schlinka i najnowsze dzieło Andrzeja Barta w przypływie weekendowej przychylności uznaję tylko za trafione produkty rynkowe, nie mające jednak nic wspólnego z literaturą, poza tym, że sygnowane są tym brandem…
…literaturą godną półki mojej, podręcznej biblioteczki.
Jedna i druga poprzez mroczne dwuznaczności w odniesieniu do miejsca i czasu,
bowiem budzi mój niepokój i nie bezzasadne podejrzenia niemiecka analfabetka służąca w SS idąca pod rękę z sędzią, prokuratorem, adwokatem i publicznością w jednej osobie autora wyimaginowanego procesu Chaima Rumkowskiego.
Pozornie tylko od siebie odległymi, bo spójnymi zamierzonym, lub przypadkowym przesłaniem zdecydowanie różnym od finału „Nędzników”.
Trzeba nie lada pióra, bym rozważył możliwość rezygnacji z mojego postrzegania Demona, ale nawet i ono nie przekonało by mnie, że był on (jest) analfabetą.
Tak jak i uważam za zbyt łatwe pisanie o Tewje Bielskim, Chaimie Rumkowskim, żydowskich kapo i policjantach z Jüdischer Ordnungsdienst, Szeryńskim i innych, martwych pośród żywych.
I jeśli kiedyś napiszę więcej, niż kilka zdań poza blogiem, to na pewno nie będzie o nich.
Co znaczy, że muzyka zdecydowanie łagodzi obyczaje, w przeciwieństwie do słowa pisanego.
……………………………………………………………………………………
28 lutego:
…że panowie to kontrabasiści, a nie wiolonczeliści?
A jakie to ma znaczenie, pisałem o „Sonacie…” Rachmaninowa.
Co znaczy, że kontynuacja tego wątku była by niczym innym, jak niestosownym (zbędnym) dyskursem z mistrzem Bauerem o czasie i przestrzeni muzycznej, w której to epokę wiolonczeli ja przypisuję Pablo Casalsowi, a pan Bauer XXI wiecznej współczesności.
I nie o racje tu chodzi, a fakty:
Trzech mistrzów kontrabasu vs jedno wiolonczelowe wykonanie wybornej jakości, jakiego miałem przyjemność wysłuchać ostatnimi czasy do końca.
Przy okazji, z pamiętnikarskiej rzetelności odnotowuję:
Pierwszy wykonał i nagrał „Sonatę…” na kontrabasie pan profesor Hans Roelofsen (nagranie z sierpnia 1988 roku…), drugim był mistrz Catalin Rotaru (nagranie z czerwca-lipca 2006 roku…) i w końcu mój ulubieniec, mistrz Hiroshi Ikematsu (nagrane w styczniu 2008 roku…).
Niezbędne uzupełnienie:
Wszyscy trzej panowie są profesorami, mistrzami, wirtuozami (…).
I wyżej zaprezentowane rozróżnienie jest niczym innym, jak tylko moim, subiektywnym „rankingiem” wykonania konkretnego utworu.