piątek, 22 czerwca 2012

Dziś piątek, a ja o Poniedziałku

Dziś piątek, a ja o Poniedziałku – piszą, że znanym aktorze, co przyjmuję z pokorą do wiadomości pozostawiając bez odpowiedzi pytanie „Czy pani rozumie pojecie „publiczny"?..” wystosowane przez niego pod adresem pani Gronkiewicz - Waltz przez wzgląd na moje jednoznaczne skojarzenia z tym zwrotem związane, zdecydowanie bliższe potrzebom fizjologicznym, niż kulturalnym , duchowym i intelektualnym przechodząc z marszu do istoty:

Czy teatr jest, czy też nie jest produktem?

Otóż od czasów starożytnych, a pewnie i wcześniej też, zawsze był, więc nie widzę powodu, dlaczego miał by przestać nim być.

Szekspir nie pisał swoich sztuk dlatego, że uważał się za kolejny cud natury, a dlatego, że prowadził teatralny biznes.

Tak samo, jak Jan Sebastian Bach, Leonardo, Michał Anioł, Rembrandt, Diderot, Aleksander Dumas, Chopin, Diagilew i wielu innych aż po czasy nam współczesne, a dokładnie czasy sprawowania władzy przez komunistycznych idealistów, którzy w zbożnym zamiarze uczłowieczenia pokolenia żniwiarzy z Treblinki uczynili z wszelkiej maści twórców istoty wręcz boskie, niepokalane, a już na pewno nie korzystające na co dzień z publicznych szaletów zachowując przy tym jednak kulturowy i cywilizacyjny umiar, czego nie da się powiedzieć o nam współczesnych, dla których i florysta to artysta, przez co nie uświadczysz już dziś na ulicach nadwiślańskich miast łagodzących w przeszłości samą swoją obecnością dynamikę zachowań społecznych kwiaciarek, o czym piszę bez aspiracji do ostatecznego rozsądzenia o winie, czy też racjach kogokolwiek w tej i innych, podobnych sprawach, a tylko sobie a Muzom na marginesie bieżących zdarzeń w zachwycie nad ich różnorodnością.

p.s.

W zamierzchłej przeszłości, kiedy to chadzałem jeszcze od czasu do czasu do przybytku Melpomeny będąc pewnym, że nikt mnie tam nie obsika ze sceny za sprawą nieszczelnego zwieracza, jak to się współcześnie przydarzyło znajomej teatromance spryskanej uryną przez biegającego po scenie na golasa nieszczęśnika robiącego za jakąś metaforę, no więc już wtedy szedłem tam zawsze jako nikt inny, a klient właśnie w oczekiwaniu zaspokojenia wszystkich moich potrzeb związanych z tym miejscem, choć przyznam, że czasami odnosiłem wrażenie jakbym pomylił adresy i przez pomyłkę trafił do domu obłąkanych, ale w uogólnieniu były to w sekwencjach czasowych incydenty nie mające znaczącego wpływu na mój właśnie taki a nie inny sposób spędzania wolnego czasu.

Z chwilą jednak utwierdzenia się w przekonaniu, że jakieś głupio mądre warzywo, albo inny intelektualny chwast niejako z urzędu uważa się za mądrzejszego ode mnie przestało mnie to zajęcie dokumentnie bawić, w czym trwam już od dłuższego czasu bez poczucia choćby szczypty dyskomfortu, niedowartościowania, czy też innych stanów emocjonalnych godnych chwili refleksji , co piszę w przekonaniu, że nie tylko pan Poniedziałek tego nie zmieni, ale i Wielki Piątek, ani najmądrzejsza ustawa kulturalna też nie.

Może tylko publiczna deklaracja zainteresowanych, że od teraz widz to nasz klient, a on to nasz pan – jeśli dożyję, to rozważę, czy zaufać niegodnym w tej kwestii zaufania.

(pobrane z Google+ T.L. page)