źródło: "Dziennik Opinii - Krytyka Polityczna"
Zdecydowanie tak dla Stanów Zjednoczonych Ameryki:
Po oczywistej już śmierci mitu „Amerykańskiego Snu” w naturalnym biegu zdarzeń przyszła kolej na gwałtowną polaryzację sposobu postrzegania wspólnoty przez jej obywateli, dzieląc ich na elektorat obydwu kandydatów w sposób nie mający prawdopodobnie dotychczas miejsca w historii U.S.A.
I nic tu nie pomoże w dłuższej perspektywie czasu niekłamany, amerykański patriotyzm, przywiązanie do wartości zapisanych w Konstytucji i wiara w doskonałość systemu opartego na twórczym, niczym nie skrępowanym indywidualizmie, bowiem akurat on jest światopoglądowo (ideowo, duchowo) obcy w statystycznej masie wyborcom Obamy w przeciwieństwie do tej części amerykańskiej wspólnoty, którą w wyborach reprezentował pan Romney, co stanowi w kreacyjnym sposobie prezentacji powyborczej rzeczywistości nad Potomac River zasadnym porównanie do podpalenia lontu w bombie z chwilą podliczenia głosów i ogłoszenia wyniku z raczej marnym pocieszeniem, że nieznana jest jego długość (jedna, dwie, trzy kolejne, prezydenckie kadencje ?).
Na szczęście równie prawdziwe jest powtórzenie przez panią Applebaum opinii, że nie ma to już istotnego (żadnego - T.L.) wpływu na losy świata pisanego z małej i dużej litery, bowiem nawet daltoniście trudno jest pomylić "Wuja Toma" z "Wujem Samem" z nieuniknionymi tego stanu rzeczy konsekwencjami dla sądzących inaczej.
Zdecydowanie tak dla Stanów Zjednoczonych Ameryki:
Po oczywistej już śmierci mitu „Amerykańskiego Snu” w naturalnym biegu zdarzeń przyszła kolej na gwałtowną polaryzację sposobu postrzegania wspólnoty przez jej obywateli, dzieląc ich na elektorat obydwu kandydatów w sposób nie mający prawdopodobnie dotychczas miejsca w historii U.S.A.
I nic tu nie pomoże w dłuższej perspektywie czasu niekłamany, amerykański patriotyzm, przywiązanie do wartości zapisanych w Konstytucji i wiara w doskonałość systemu opartego na twórczym, niczym nie skrępowanym indywidualizmie, bowiem akurat on jest światopoglądowo (ideowo, duchowo) obcy w statystycznej masie wyborcom Obamy w przeciwieństwie do tej części amerykańskiej wspólnoty, którą w wyborach reprezentował pan Romney, co stanowi w kreacyjnym sposobie prezentacji powyborczej rzeczywistości nad Potomac River zasadnym porównanie do podpalenia lontu w bombie z chwilą podliczenia głosów i ogłoszenia wyniku z raczej marnym pocieszeniem, że nieznana jest jego długość (jedna, dwie, trzy kolejne, prezydenckie kadencje ?).
Na szczęście równie prawdziwe jest powtórzenie przez panią Applebaum opinii, że nie ma to już istotnego (żadnego - T.L.) wpływu na losy świata pisanego z małej i dużej litery, bowiem nawet daltoniście trudno jest pomylić "Wuja Toma" z "Wujem Samem" z nieuniknionymi tego stanu rzeczy konsekwencjami dla sądzących inaczej.