niedziela, 21 października 2012

O demokracji i nadzei ku przestrodze:

Z grubsza rzecz ujmując, to przecież nie ma jednego modelu demokracji:

Jest brytyjska jej odmiana, którą można by było nazwać „gentelmeńską”, niemiecka dająca się opisać pojęciem „narodowa”, a jak kto woli, to „upaństwowiona” , francuska z mieszczańskim rodowodem, skandynawska z kolei z rodowodem chłopskim, wspólnotowym (istotnym też w niemieckim wariancje), no i ta nieszczęsna, amerykańska, będąca w naturalny sposób wyidealizowaną kompilacją wymienionych wyżej i pewnie jakoś tam funkcjonująca ku uciesze obywateli U.S., ale przynosząca katastrofalne skutki przy jakichkolwiek próbach jej dosłownej implementacji poza Stanami Zjednoczonymi, co zresztą dotyczy też i pozostałych, bowiem systemy społeczne i ideologie z istoty swojej nie są wprost towarem eksportowym, o czym w dobitny sposób zaświadcza nadwiślański eksperyment z jego regionalnymi wariantami zastosowanymi bezrozumnie w postkomunistycznej przestrzeni, gdzie to po latach okazało się, że państwo stało się wręcz wrogiem obywatela w potocznym, codziennym jego postrzeganiu lub bezpośrednim doświadczeniu z oczywistymi i nieuniknionymi tej konstatacji konsekwencjami w bliższej lub niewiele dalszej przyszłości, czego znamiennym dowodem są ostatnie wyniki wyborów lokalnych w Republice Czeskiej:

„Czeskie gazety rozpisują się o triumfie rodzimych komunistów w wyborach lokalnych. Na elity polityczne i biznesowe padł blady strach. Komuniści, traktowani od 1989 r. jak trędowaci, wyśmiewani i skazywani na wymarcie, wyrastają na pierwszą siłę polityczną kraju. Jak tak dalej pójdzie, to wygrają wybory parlamentarne w 2014 r…”

Bowiem zakłamywanie (bezsensowne) historii to jedno, a pamięć i doświadczenie wspólnotowe, to zupełnie coś innego.

Co piszę z nadzieją, a i ku przestrodze zaślepionym nierozsądnym przekonaniem o niezmienności stanu rzeczy też, z kolejnym przypomnieniem, że historyczne przemiany, to nie tylko "szansa na milion" i wpis w Wikipedii, ale i "na szafot", wieloletnie "wakacje pod celą" i niewyobrażalnie dolegliwy powrót do M-2 w jakiejś "szafie".