„…Peace came. Then the people established some semblance of a democracy and chose something close to a sane leader. Here is what counts for progress in the Arab world.”
Przeżyłem szmat życia w przeświadczeniu, że nie tyle jest ważne, co sobą reprezentuje elekt, a to, kogo reprezentuje, choć przyznam, że nie mam nic przeciwko temu, by chociaż raz stało się inaczej.
A niech by i w Libii.
Tymczasem pozostaję przy swoim: demokracja, to nie garnitur od Armaniego, który wystarczy kupić i założyć – choć i w tym nawet przypadku najczęściej efekt końcowy jest daleki od oczekiwań.
„My, Naród…” brzmi dumnie, ale bez sprawnego aparatu administracyjnego, wojska, policji i innych mniej lub bardziej znaczących elementów tej układanki pozostaje z tego już tylko „My...” cokolwiek to w tym kontekście znaczy.