piątek, 15 lutego 2013

Saharyjska fatamorgana:

"...The Tuareg tribes that overran Mali's military with the help of Arab extremist groups aligned with al-Qaeda have long held slaves and many of the captives are from families that have been enslaved for generations.."

źródło: "USA Today"


(źródło: "The Atlantic")
Faktycznie, a i z definicji w całej jednego i drugiego wieloznaczności różnica socjologiczna pomiędzy klasycznym niewolnictwem (niewolnica Isaura) a zależnością społeczno ekonomiczną (bohater reportażu pani Gillis) jest taka sama, jak różnica pomiędzy małżeństwem homoseksualnym a heteroseksualnym, co pozwala w wirtualnym monologu z panią Clare Morgana Gillis stwierdzić, że opisywany przez nią „slaver” Mohammed Yattara z Mali nie różni się praktycznie współcześnie niczym od przysłowiowego „servanta” z przymusu ekonomicznego, J. Smitha znad Potomac River, albo Jana Kowalskiego znad Wisły.

A jeśli się już czymś różni, to tym, że John i Jan nie znają swojego „dnia ani godziny” (pani Morgana też) i w każdej chwili mogą znaleźć się w dosłownym rynsztoku społecznie zmarginalizowani, co w żadnym razie nie grozi Mohammedowi, jego dzieciom i wnukom nie wspominając już o takich subtelnościach ustrojowo cywilizacyjnych, jak ta, że można być „freelance reporter”, co brzmi ślicznie, jeśli się ma mniej niż trzydzieści lat będąc jednocześnie „slaver reporter”, co już nie jest takie atrakcyjne, jeśli się ma więcej, jak czterdzieści lat, o czym wiedzą dobrze redaktorzy i właściciele opiniotwórczych gazet i agencji informacyjnych euroatlantyckiej przestrzeni cywilizacyjnej (...)…

Tu dodam z myślą o mniej zorientowanych w temacie, że akurat wspólnota kulturowa Tuaregów nie jest współcześnie klasyfikowana ani akademicko, ani też kompetentnie publicystycznie jako godny odnotowania przykład społeczności funkcjonującej w oparciu o system niewolnictwa w przeciwieństwie do wielu państw, których przedstawiciele zasiadają w świetle medialnych jupiterów na Sali Zgromadzenia Ogólnego U.N. w uznaniu ich sytuacyjnej użyteczności, o czym może nie wiedzieć moja urocza skądinąd sąsiadka, pani Joanna, ale osoba publikująca na stronach „USA Today” to raczej powinna.

Tak sądzę w swoim starczym, naiwnym idealizmie nie tyle martwiąc się o Tuaregów, co o obywateli Stanów Zjednoczonych Ameryki powodowany franciszkańską miłością do naszych braci mniejszych.