źródło: "The Washington Post"
A choćby dlatego, że każdy prezydent, a już szczególnie prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki, z urzędu niejako jest „ojcem narodu kochającym wszystkie swoje dzieci”.
I nawet wtedy, kiedy nie wszystkie kocha tak samo, co nie jest jakimś szczególnym przypadkiem w życiu rodzin globalnej wioski, to na pewno nie manifestuje (nie powinien okazywać) tego publicznie, nie wspominając już o tym, że statystyki opisują to tak zdumiewająco ostentacyjnie kochane przez pana prezydenta Barack Husseina Obamę II „dziecko” raptem 4% amerykańskiej wspólnoty aktywnych w akcie wyborczym gayów, lesbijek i biseksualistów, czego nie zmienia w istotny sposób nawet szacunkowe 20% tej populacji seksualnie i obywatelsko sprawnych inaczej…
A choćby dlatego, że każdy prezydent, a już szczególnie prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki, z urzędu niejako jest „ojcem narodu kochającym wszystkie swoje dzieci”.
I nawet wtedy, kiedy nie wszystkie kocha tak samo, co nie jest jakimś szczególnym przypadkiem w życiu rodzin globalnej wioski, to na pewno nie manifestuje (nie powinien okazywać) tego publicznie, nie wspominając już o tym, że statystyki opisują to tak zdumiewająco ostentacyjnie kochane przez pana prezydenta Barack Husseina Obamę II „dziecko” raptem 4% amerykańskiej wspólnoty aktywnych w akcie wyborczym gayów, lesbijek i biseksualistów, czego nie zmienia w istotny sposób nawet szacunkowe 20% tej populacji seksualnie i obywatelsko sprawnych inaczej…
„…In the United States, according to exit polling on 2008 Election Day for the 2008 Presidential elections, 4% of electorates self-identified as gay, lesbian, or bisexual, the same percentage as in 2004." According to the 2000 United States Census there were about 601,209 same-sex unmarried partner households…” (źródło: "Wikipedia")
…i wypada już tylko pozostawić czytelnikom rozstrzygnięcie kwestii dziś - okazuje się - fundamentalnej dla amerykańskiej demokracji, kto z tej pary jest jej faktycznym wrogiem: