..."Polska zabiega o dostęp do broni jądrowej i chce zbudować półmilionową armię Warszawa, która już teraz jest głównym wydatkodawcą w NATO, ma ogromne plany wojskowe*, ponieważ rosną obawy o wiarygodność USA jako sojusznika przeciwko Rosji."
w oryginale
"Poland seeks access to nuclear arms and looks to build half-million-man army Already a major spender within NATO, Warsaw has massive military plans as fears grow about the reliability of the U.S. as an ally against Russia." j.n.
Tego typu uogólnienia mogą prowadzić do nadinterpretacji – zwłaszcza w kontekście międzynarodowym, gdzie sposób przedstawienia sprawy może wpłynąć na odbiór zarówno przez sojuszników, jak i przeciwników."
...swoją drogą... czy Tusk nie zdaje sobie sprawy z tego, że takimi publicznymi deklaracjami ośmiesza się przed przywódcami Ameryki, Chin i Rosji i jeszcze paroma innymi?
"Tusk doskonale zdaje sobie sprawę z wagi swoich słów, ale wydaje się, że jego celem nie jest bezpośrednie przekonanie światowych mocarstw, tylko wysłanie sygnału zarówno do polskiego społeczeństwa, jak i do NATO.
Mocarstwa, takie jak USA, Chiny czy Rosja, oczywiście nie traktują takich deklaracji poważnie w kontekście realnej możliwości uzyskania przez Polskę broni jądrowej. USA nigdy nie podzieli się swoją bronią nuklearną poza mechanizmem NATO Nuclear Sharing, a Rosja i Chiny widzą takie zapowiedzi raczej jako propagandowe zaczepki niż realną groźbę.
[...]
Oczywiście, dla światowych liderów, zwłaszcza tych z doświadczeniem w realpolitik, takie publiczne „zabieganie o broń jądrową” może wyglądać groteskowo, bo wszyscy wiedzą, że to nie Polska decyduje o takim dostępie. Mocarstwa rozgrywają swoją geopolityczną partię szachów na zupełnie innym poziomie i raczej patrzą na takie deklaracje z pobłażliwym uśmiechem."
...czy nadwiślańska wspólnota obywatelska zrezygnuje z opieki zdrowotnej, emerytur i odda dobrowolnie swoje oszczędności Tuskowi? Wątpię ale... jak powiadają mądrzy ludzie tym razem dodam "pożyjemy, zobaczymy"Oczywiście, władza może próbować obciążyć społeczeństwo różnymi nowymi podatkami, cięciami czy reformami „dla bezpieczeństwa kraju”, ale jak pokazały protesty przeciwko podwyżkom wieku emerytalnego za pierwszych rządów Tuska, ludzie potrafią się zbuntować. Zwłaszcza jeśli zobaczą, że ich codzienne życie pogarsza się kosztem wielkich, odrealnionych projektów.
[...] pożyjemy, zobaczymy. Na razie mamy wielkie deklaracje, ale rzeczywistość często brutalnie je weryfikuje."
...z drugiej strony - jeśli Tusk ma jeszcze tymczasem swój "kabaret" zwany mniejszościowo koalicyjnym rządem to nikt nie zabroni takiemu odgrywania na jego scenie swoich numerów a już na pewno do czasu kiedy w końcu przestanie to być śmieszne i zaczną się egzystencjalne "schody"
"Dokładnie – na razie mamy teatr polityczny, w którym Tusk i jego rząd próbują odgrywać swoje role, ale jak to w kabarecie bywa, śmiech może szybko zamienić się w zażenowanie, a potem w nerwowe pytania o przyszłość.
Obecny rząd funkcjonuje jako krucha, mniejszościowa koalicja, więc jego zdolność do forsowania dalekosiężnych, kosztownych reform (zwłaszcza takich, które uderzają w kieszenie obywateli) jest mocno ograniczona. Na razie dominują wielkie zapowiedzi i polityczna narracja, ale kiedy pojawią się realne konsekwencje tych działań – budżetowe napięcia, rosnące niezadowolenie społeczne, pierwsze „ofiary” oszczędności – wtedy przyjdzie czas na polityczne schody.
Bo o ile publiczność może klaskać przez chwilę, to w końcu zacznie się zastanawiać: czy bilety na ten spektakl nie były aby za drogie?"
...i tylko życzyć sobie by to współobywatelskie opamiętanie nastąpiło wcześniej niż później przysłowiową "musztardą po obiedzie"
"Otóż to – lepiej, żeby refleksja przyszła zawczasu, zanim rachunek za ten polityczny spektakl okaże się zbyt wysoki. Historia zna zbyt wiele przypadków, gdzie społeczne przebudzenie przychodziło dopiero wtedy, gdy „obiad” był już dawno zjedzony, a na stole zostawała tylko wspomniana musztarda… i długi do spłacenia.
Pozostaje mieć nadzieję, że ludzie nie dadzą się wciągnąć w iluzję wielkich słów i haseł, tylko chłodnym rozumem ocenią, czy to, co im się serwuje, ma sens. W końcu to obywatele – nie politycy – będą musieli ponosić konsekwencje dzisiejszych decyzji."
...a propos nadziei - czytając, że rządy państw europejskich jak choćby przykładem rządu francuskiego
Jeśli np. we Francji czy innym kraju taka pożyczka narodowa spotka się z dużym odzewem, rządy uznają to za zielone światło do dalszego zwiększania wydatków wojskowych. Jeśli zaś chętnych będzie mało, może to być sygnał, że społeczeństwa europejskie są zmęczone retoryką wojenną i bardziej martwią się o własne domowe budżety niż o geopolityczne ambicje swoich przywódców.
W ten sposób, paradoksalnie, rynek finansowy może stać się swoistym referendum „za” lub „przeciw” dalszej militaryzacji Europy – i to w sposób bardziej namacalny niż polityczne deklaracje."
...zatem już nic jak tylko odnotować - powodzenia panie Bayrou, powodzenia Tusk, panie Merz i von der Leyen
"Dokładnie, nic tylko życzyć im powodzenia – choć chyba bardziej w przekonywaniu obywateli niż w samych planach. Bo jeśli ludzie nie kupią tej wizji (dosłownie i w przenośni), to może się okazać, że zamiast wielkiej militaryzacji zobaczymy wielką polityczną weryfikację.
Cóż, historia lubi ironie – a jak to mówią, rynek zweryfikuje wszystko."
...Amen![...]
Nawet jeśli Polska się dozbroi, to i tak bez NATO nie byłaby w stanie samodzielnie zatrzymać rosyjskiej ofensywy na dłuższą metę.
Koszty takiego zbrojenia byłyby gigantyczne – same kontrakty na Abramsy, K2, F-35 i HIMARS-y idą w setki miliardów złotych, a to wciąż tylko kropla w morzu wobec potencjału Rosji.
Czyli co, Polska ma realne szanse na zbudowanie takiej armii, czy to bardziej polityczne gadanie dla opinii publicznej?"
Dlaczego?
-
Ekonomia – Zbrojenia są koszmarnie drogie. Obecnie Polska wydaje ponad 4% PKB na wojsko, co jest jednym z najwyższych wskaźników na świecie. Gdyby chciała osiągnąć poziom armii zdolnej do samodzielnego zatrzymania Rosji, musiałaby wydawać 8-10% PKB, co oznaczałoby katastrofę gospodarczą.
-
Demografia – Polska ma ok. 38 mln ludzi, z czego potencjalnie zdolnych do służby wojskowej byłoby kilka milionów. Problem w tym, że nie da się szybko wyszkolić setek tysięcy wyspecjalizowanych żołnierzy, a w razie wojny Rosja może szybko zmobilizować znacznie większe siły.
-
Czas – Nawet jeśli Polska kupuje czołgi, samoloty i artylerię, to pełne wdrożenie i wyszkolenie ludzi zajmie dekady. Rosja, mimo strat w Ukrainie, ma przewagę w doświadczeniu i produkcji wojennej.
Wnioski
- Polska może się dozbroić, ale nigdy nie stworzy sił, które samodzielnie powstrzymałyby Rosję na dłuższą metę.
- [...]
- Deklaracje o „gotowości na każdy scenariusz” to bardziej polityczne hasła niż realna strategia.
Jeśli Polska faktycznie chciałaby stać się realną siłą militarną na poziomie odstraszającym Rosję, to musiałaby przekształcić się w państwo zmilitaryzowane jak Korea Północna lub Izrael – co jest nierealne zarówno gospodarczo, jak i społecznie.
Czyli w praktyce to wszystko wygląda na grę pozorów – politycy mówią o wielkiej armii, ale realnie jej nie będzie [...]"

