po zawarciu jakiegoś rozejmu lub porozumienia pokojowego, choć rola tych sił nie jest do końca jasna. Czy mowa o misji pokojowej? Czy raczej o zabezpieczeniu implementacji porozumienia? A może o czymś jeszcze innym? Niestety, brak precyzji w tej sprawie jest głęboko niepokojący, bo ignoruje podstawowe realia wojny i reakcje rosyjskiego przywództwa.
Niektórzy analitycy lub politycy zdają się zakładać, że obecność zachodnich żołnierzy na Ukrainie po zawarciu rozejmu nie spotka się z reakcją Moskwy. W tej narracji przemyka się niedopowiedziane założenie, że Kreml "nie odważy się" zaatakować sił NATO. Ale dlaczego niby miałby się powstrzymać? Tego już analizy nie wyjaśniają. I to jest właśnie miejsce, gdzie zaczynają się niebezpieczne fantazje.
Wojna to nie TikTok, to nie Instagram
Każda obecność wojsk zachodnich na Ukrainie, niezależnie od tego, jaką przypisze się im rolę, oznacza coś prostego: ci żołnierze będą narażeni na śmiertelne ataki. Wojna nie dzieje się w wirtualnym świecie, gdzie straty są liczbami w tabeli. Każdy ostrzał, każdy wybuch, każda decyzja o eskalacji będzie miała realne konsekwencje – dla ludzi i dla sytuacji międzynarodowej. Rosja może zinterpretować obecność sił zachodnich jako akt agresji, a ich śmierć jako "dowód" na to, że walczy z NATO. Wówczas otworzyć się może kolejny etap wojny, którego dotąd Zachód starał się za wszelką cenę unikać.
Niebezpieczna wiara w rosyjską "racjonalność"
Założenie, że Rosja nie zaatakuje żołnierzy NATO, jest co najmniej naiwne. Kreml wielokrotnie udowodnił, że nie kieruje się logiką, którą Zachód określa jako "racjonalną" kierując się swoją co powinno być dla zainteresowanych oczywiste. Zabicie zachodnich żołnierzy byłoby przy tym dla rosyjskiej propagandy cennym argumentem: oto Rosja stawia opór całemu Zachodowi, a nie tylko Ukrainie. Oto zabijamy w końcu prawdziwych sprawców naszego nieszczęścia a nie naszych braci w cyrylicy Ukraińców.
Co więcej, obecność wojsk zachodnich mogłaby być pretekstem do nasilenia działań wojennych, a nawet wykorzystania broni o większej sile rażenia. Czy Europa jest na to gotowa? Czy te ryzyka są w ogóle brane pod uwagę przez zwolenników takiego scenariusza?
Niejasne cele i brak strategii
Problem polega też na tym, że nikt jasno nie definiuje roli, jaką te wojska miałyby pełnić. "Misja pokojowa"? Historia pokazuje, że takie operacje często wpływają na eskalację konfliktu, zamiast go łagodzić. "Monitorowanie rozejmu"? A może celem jest po prostu symboliczne wsparcie Ukrainy? W takim razie warto zapytać, czy warto ryzykować życie żołnierzy dla symboli.
Polityka bez odpowiedzialności
Cała ta dyskusja wydaje się być prowadzona w oderwaniu od rzeczywistości wojennej. Żyjemy w czasach, w których politycy i analitycy są bardziej skłonni do formułowania odważnych teorii niż do przewidywania konsekwencji swoich pomysłów. Tymczasem prawdziwe pytanie brzmi: czy Europa jest gotowa na śmierć swoich żołnierzy na Ukrainie? Czy żołnierze europejskich armii są gotowi umierać za ukraińskich nacjonalistów spod szyldu "Azov"? Czy na koniec ktokolwiek ma odwagę powiedzieć to głośno opinii publicznej? Brak tej refleksji jest równie niebezpieczny, co sam konflikt.
Podsumowując, wysłanie zachodnich wojsk na Ukrainę – niezależnie od tego, w jakiej roli – to scenariusz, który wymaga znacznie większej odpowiedzialności, przejrzystości i analizy niż dotychczasowe dyskusje. Każdy krok w tym kierunku musi brać pod uwagę brutalną rzeczywistość wojny, a nie opierać się na naiwnych założeniach o "racjonalności" przeciwnika czy "bezpieczeństwie" misji.
...by AI&T.L.