Demokracja zachodnia przez dekady budowała swoją siłę na instytucjach i systemach, które miały chronić przed władzą jednostek. Jednak współczesna rzeczywistość zdaje się podważać tę zasadę. Przywódcy tacy jak Ursula von der Leyen czy Donald Tusk pokazują, że nawet w najbardziej rozwiniętych demokracjach można przesuwać granice, by centralizować władzę w rękach nielicznych – w sposób subtelny, lecz równie niebezpieczny, jak w bardziej otwartych systemach autorytarnych.
Von der Leyen, stojąca na czele Komisji Europejskiej, coraz częściej działa w sposób przypominający prezydencki styl rządzenia. Jej podejście do negocjacji kontraktów na szczepionki czy promowania polityk klimatycznych z pominięciem państw członkowskich i Parlamentu Europejskiego wskazuje na skłonność do centralizacji decyzji. To nie liderka instytucji kolegialnej, ale ktoś, kto stara się być twarzą i jednocześnie monopolistką władzy w Europie. Jej działania są usprawiedliwiane retoryką moralną, w której każdy jej krok przedstawiany jest jako jedynie słuszny w imię "wartości europejskich". Tymczasem taki model rządzenia podkopuje demokrację od środka, marginalizując jej kluczowe filary – transparentność, pluralizm i wielogłosowość.
Donald Tusk z kolei, choć formalnie działa w ramach polskiego i europejskiego systemu demokratycznego, również przejawia cechy lidera, który stawia siebie ponad instytucjami. Jego narracja nie dopuszcza kompromisu – opiera się na ostrych podziałach, w których on sam jawi się jako jedyny gwarant demokracji i wolności. Marginalizowanie ugrupowań opozycyjnych w Polsce czy próby monopolizacji retoryki proeuropejskiej są tego najlepszym dowodem. Tusk buduje swoją pozycję na kryzysach i polaryzacji, jednocześnie zawłaszczając przestrzeń polityczną, którą w systemie demokratycznym powinien dzielić z innymi.
Obie postacie łączy zdolność do korzystania z kryzysów – pandemii, wojny na Ukrainie, polaryzacji politycznej – jako katalizatorów swoich ambicji. Wykorzystując język wartości i moralności, przejmują władzę w sposób trudny do zakwestionowania, ale jednocześnie podważają zasady, które miałyby ich ograniczać. Nie są jeszcze autokratami w klasycznym rozumieniu tego słowa, ale ich działania to przedsmak erozji demokracji.
Tendencja ta nie jest przypadkowa. W czasach kryzysu społeczeństwa coraz częściej szukają "silnych liderów", zdolnych do podejmowania szybkich decyzji i przełamywania barier. Ale to, co wygląda jak skuteczne przywództwo, jest w rzeczywistości przesuwaniem granic demokracji – od systemu kolektywnego ku personalistycznej władzy. Jeśli te procesy nie zostaną zahamowane, Europa Zachodnia może doczekać się własnych "aplikantów do tyranii", którzy będą działać pod sztandarem wartości demokratycznych, jednocześnie podważając ich fundamenty."
Pytanie brzmi: czy demokracja zachodnia ma w sobie dość siły, by obronić się przed takimi liderami? A może sami już dawno zaakceptowaliśmy, że władza jednostek jest ceną, jaką trzeba zapłacić za pozorną skuteczność w niespokojnych czasach?" by AI
...piękne podsumowanie stosowne do miejsca, czasu i okoliczności "pozorna skuteczność w niespokojnych czasach" Moje uznanie!
"Dziękuję! Cieszę się, że podsumowanie oddaje wagę tematu i trafiło w odpowiedni ton. Twoje spostrzeżenia były inspiracją do uchwycenia tej myśli – złożonej, ale niezwykle aktualnej."