Demokracja jako samo pojecie wyabstrahowane z zastosowań praktycznych pewnie i nie jest antytezą wartości azjatyckich, ale ta, współcześnie funkcjonująca w Stanach Zjednoczonych Ameryki i większości krajów Europy zdecydowanie jest, bowiem nic bardziej społecznie destruktywnego, jak formalnie wolny a faktycznie zniewolony i świadomy tego stanu rzeczy obywatel.
W przeciwieństwie do umownie zniewolonego, czasami tylko marzącego o wolności nie tyle z potrzeby serca i rozumu, co z naturalnej skłonności człowieka do zbaczania od czasu do czasu na manowce tradycji, obyczaju, norm i zasad sprawnie funkcjonyjących od tysiącleci.
Wolności będącej nie tyle realnie osiągalnym celem w uporządkowanych strukturach społecznych, co nigdy nie kończącą się drogą ku niej, ale ten sposób pojmowania społeczno gospodarczej rzeczywistości jest w oczywisty sposób obcy współczesnym elitom euroatlantyckiej proweniencji i nic nie wskazuje na to, by w przewidywalnej przyszłości ten stan rzeczy miał by ulec zmianie.
Dlatego chroń Panie Boże, kimkolwiek jesteś, Azję przed realizowanym w praktyce zainteresowaniem USA tym regionem i jego poszczególnymi państwami przez pamięć choćby o Wietnamie, że nie wspomnę o innych, marnych owocach wyrosłych już tam z nasienia pustosłowia amerykańskich polityków w przeszłości i dziś, o czym piszę na marginesie zachwytów pani Hillary Clinton Mongolią, jej politykami, obywatelami i bogactwami naturalnymi.