czwartek, 12 lipca 2012

Liczą sie fakty, nie intencje:

“…Most of Assad's political and military establishment are members of the minority Alawite sect, an offshoot of Shi'ite Islam. The revolt and the fighters behind it as mostly Sunni Muslims, as are Tlas and Fares…”

Niby drobiazg, jednak to doprecyzowanie redakcyjne stanowi zasadną przesłankę do zmiany optyki medialnego postrzegania syryjskiego konfliktu, który w tym kontekście w sposób oczywisty na pewno nie jest „Arabską Wiosną” zmierzającą w intencji do ustanowienia w biorących w niej udział państwach systemu demokratycznego sprawowania władzy, tylko jest odwieczną „Wojną Religijną” - może na podobieństwo tej, XVII-wiecznej wojny trzydziestoletniej, toczonej w Europie pomiędzy protestantami a katolikami – wypowiedzianą przez ortodoksyjną większość sunnicką reszcie islamskiego świata.

Piszę „medialnego”, nie mam bowiem złudzeń, że cokolwiek jest w stanie wybudzić euroatlantycki establishment polityczny z apostolskiego nawiedzenia przymusu głoszenia „dobrej nowiny” graala demokracji bez względu na koszty tej, żałosnej sytuacyjnie krucjaty.

"…Although Ambassador Fares is not a member of Assad's inner circle, he's a respected Sunni figure, and such a courageous act could help sway other Sunni elites to follow in his footsteps," said one U.S. official, speaking on condition of anonymity…”

Krucjaty zapewne będącej również w jakimś stopniu naturalnym, mentalnym mechanizmem obronnym, swoistą rekompensatą psychologiczną niewydolnych intelektualnie w konfrontacji z kataklizmem gospodarczym dziejącym się dziś w Europie i za Atlantykiem.

Rekompensatą zawartą w przesłaniu próbującym powiedzieć rządzonym (a może i sobie też): popatrzcie, inni też chcą żeby u nich było tak, jak jest u nas.



***************************************


w uzupełnieniu (08:50 PM CEST):

co, mając ku temu okazję, należy uzupełnić informacją agencyjną – jakże znamienną politycznie – o pierwszej wizycie zagranicznej prezydenta Egiptu Mohammeda Mursiego nie gdzie indziej, jak w Arabii Saudyjskiej i do tego nie w Rijadzie, a w Jeddah:

„…In his first official foreign visit since his election in June, Mursi, who belonged to Egypt's influential Muslim Brotherhood movement which had long had strained ties with Saudi Arabia, arrived in Jeddah late on Wednesday…”

I dalej:

"By choosing the kingdom for his first visit abroad, ... Mursi recognizes that the two countries are the pillars of Arab national security," the deputy editor of Saudi Arabia's al-Riyadh newspaper, Yousuf Al Kuwailet, wrote in a column..."

Że o reszcie nie wspomnę, bo i po co ? Jaki koń jest przecież każdy widzi, choć w tym przypadku to akurat nie każdy, i żeby było zabawniej, to nie jestem tak do końca pewien, czy należy pisać: a szkoda.