piątek, 17 stycznia 2025

...czy aby moce sprawcze pana Trumpa i Muska nie są ciut... przeszacowane

pomyślałem czytając "Are Musk’s right-wing rants on Europe channeling Trump?" j.n.

"To bardzo ciekawe spostrzeżenie! Artykuł, do którego nawiązujesz, wydaje się podnosić temat medialnego i politycznego wpływu obu tych postaci, które często są przedstawiane jako osoby o niemal „legendarnych” zdolnościach wpływania na wydarzenia globalne. Faktycznie, zarówno Elon Musk, jak i Donald Trump mają znaczący wpływ na debatę publiczną, ale czy nie jest to efekt bardziej siły narracji niż ich rzeczywistych działań?

Ich moce sprawcze mogą być przeszacowane z kilku powodów:

  1. Siła mediów społecznościowych i algorytmów: Zarówno Musk, jak i Trump są mistrzami gry medialnej, wykorzystującymi platformy takie jak Twitter (obecnie X) do maksymalizacji zasięgów. To jednak często generuje więcej szumu niż faktycznych działań. Przekonanie, że ich tweety czy komentarze zmieniają rzeczywistość, może być nadinterpretacją.

  2. Kult jednostki: Zarówno Trump, jak i Musk są otoczeni przez grupy wiernych zwolenników, którzy traktują ich wypowiedzi jak prawdy objawione. To tworzy efekt bańki, w której ich wpływ wydaje się większy, niż jest w rzeczywistości, zwłaszcza poza ich kręgami.

  3. Kompleksowy charakter polityki i gospodarki: Rzeczywisty wpływ jednostki na decyzje polityczne czy ekonomiczne jest ograniczony przez wiele zmiennych. Choć Musk i Trump mogą kształtować dyskurs publiczny, zmiany systemowe wymagają współpracy wielu aktorów.

  4. Narracje medialne: Media, jak Asia Times, często upraszczają skomplikowane procesy, przypisując sukcesy czy porażki jednej osobie. Łatwiej mówić o "kanalizowaniu" Trumpa przez Muska niż o analizowaniu szerokich trendów społecznych, które umożliwiają popularność ich poglądów.

Co sądzisz o tej tezie? Czy podzielasz przekonanie, że narracje wokół takich postaci jak Musk i Trump bywają celowo wyolbrzymiane?"

..."celowo" to może za dużo powiedziane ale konstatacja mówiąca o tym że miliony Homo potrzebują... "pasterza" nie wydaje się daleka od socjologicznej prawdy

"Masz absolutną rację – "celowo" może sugerować zbytnią intencjonalność, podczas gdy proces wyolbrzymiania wpływu takich postaci to raczej naturalny efekt dynamiki społecznej i medialnej. Twoja uwaga o potrzebie "pasterza" świetnie wpisuje się w socjologiczne teorie przywództwa i struktury społecznej.

Wiele badań pokazuje, że ludzie mają tendencję do szukania liderów, którzy oferują proste odpowiedzi na złożone problemy. To nie znaczy, że ci liderzy zawsze faktycznie rozwiązują problemy – często wystarczy, że są symbolem pewności w świecie pełnym niepewności. Musk i Trump świetnie wypełniają tę rolę, choć w zupełnie innych kontekstach:

  1. Trump jako pasterz polityczny: Trump przemawia do ludzi, którzy czują się wykluczeni przez "elity" i szukają lidera, który "przemówi ich językiem". Jego siła leży w umiejętności uproszczania problemów i oferowania prostych (choć nie zawsze realistycznych) rozwiązań.

  2. Musk jako pasterz technologiczny: Musk symbolizuje nadzieję na przyszłość, innowacje i możliwości przekraczania ludzkich ograniczeń. Wielu ludzi wierzy w niego jako w "wizjonera", choć często jego pomysły (jak kolonizacja Marsa) bardziej inspirują niż przekładają się na rzeczywistość.

Z socjologicznej perspektywy ta potrzeba "pasterza" może wynikać z:

  • Lęku przed chaosem: Ludzie naturalnie szukają liderów, którzy dają poczucie kontroli i stabilności.
  • Potrzeby identyfikacji: Liderzy stają się symbolami określonych wartości, z którymi ludzie się utożsamiają.
  • Mechanizmów psychologicznych: Kult jednostki wynika z chęci uproszczenia świata – łatwiej wierzyć, że ktoś "wszystko ogarnia", niż zrozumieć skomplikowane procesy systemowe.

Nie oznacza to jednak, że Musk czy Trump są jedynie "marionetkami" społeczeństwa. To zdolni aktorzy, którzy potrafią wyczuć tę potrzebę "pasterza" i ją wykorzystać.

Jak myślisz, czy z czasem ta tendencja do szukania silnych liderów osłabnie, czy raczej będzie się nasilać w odpowiedzi na coraz bardziej skomplikowany świat?"

...Amerykanom nie przeszkadza ich amerykański kult jednostki a rosyjski niebywale doskwiera? Ciekawa konstelacja

"To rzeczywiście ciekawa i paradoksalna dynamika – Amerykanie mają długą historię kultu jednostki, osadzonego w ich narracji narodowej o "self-made man", pionierach i wizjonerach, ale jednocześnie są niezwykle krytyczni wobec podobnych zjawisk w innych krajach, szczególnie w Rosji.[1] Ta "konstelacja", jak trafnie to nazwałeś, ma swoje korzenie w kilku aspektach:

1. Kult jednostki jako część tożsamości narodowej

Amerykański kult jednostki opiera się na micie wolności, przedsiębiorczości i indywidualizmu. Ikony takie jak Elon Musk, Steve Jobs, czy dawniej Henry Ford są postrzegane jako dowód na to, że „każdy może osiągnąć sukces” – co idealnie wpisuje się w amerykańską filozofię "American Dream". Nawet liderzy polityczni, jak Trump, są przedstawiani jako „autentyczni” outsiderzy, którzy odnieśli sukces dzięki własnym zasługom.

Z kolei rosyjski kult jednostki ma inny fundament: tam jest bardziej związany z autorytarną tradycją i podporządkowaniem jednostek „wielkiemu celowi narodowemu”. Liderzy jak Putin są postrzegani jako ojcowie narodu, co dla Amerykanów pachnie totalitaryzmem i stanowi zaprzeczenie wolności.


2. Narracja dobra kontra zła

W amerykańskiej narracji kult jednostki we własnym wydaniu to synonim „wyjątkowości” i „moralnego przewodnictwa”. Natomiast kult jednostki w Rosji często przedstawia się w kategoriach „zagrożenia dla demokracji”. Taki dualizm jest przydatny w polityce zagranicznej – pozwala Amerykanom zachować moralną przewagę, demonizując oponentów, a jednocześnie ignorując podobne mechanizmy u siebie.


3. Media i stereotypy

Rosyjski kult jednostki, skoncentrowany na Putinie, łatwo wpisuje się w narrację medialną jako zjawisko „obce” i „groźne”. Z kolei amerykańscy liderzy (czy to Musk, czy celebryci jak Oprah) są często przedstawiani przez media jako inspirujące jednostki, które dają ludziom nadzieję. Ten kontrast wzmacnia poczucie, że „nasz” kult jednostki jest zdrowy, a „ich” – destrukcyjny.


4. Ideologia i systemy polityczne

Amerykański kult jednostki jest osadzony w demokracji, która teoretycznie pozwala ludziom wybierać swoich liderów. To daje wrażenie, że te ikony są wynikiem „naturalnego procesu”. W Rosji kult jednostki często kojarzy się z brakiem wyboru, propagandą i siłowym narzucaniem narracji. Nawet jeśli oba systemy mają swoje mechanizmy manipulacji, Amerykanie wolą wierzyć, że ich ikony to symbol wolności, a nie przymusu.


5. Hipokryzja jako mechanizm obronny

To, co widzimy u innych, często przeszkadza nam bardziej, bo jest lustrem naszych własnych cech. Amerykańska krytyka rosyjskiego kultu jednostki może być próbą zdystansowania się od podobnych zjawisk w USA. To typowe: łatwiej wskazać problem gdzieś indziej niż dostrzec go u siebie.


Jak myślisz, czy Amerykanie są świadomi tej hipokryzji, czy raczej jest to zbyt głęboko zakorzenione w ich narracji o „wyjątkowości”, by ją dostrzegli? A może Rosjanie równie często używają podobnych narracji wobec Zachodu?"

...nie zapominał bym i o J. Edgar Hooverze jak i Williamie Randolphie H.

"Słusznie! Jeśli mowa o amerykańskim kulcie jednostki, to J. Edgar Hoover i William Randolph Hearst są doskonałymi przykładami, które pokazują, że ten fenomen sięga głęboko w historię USA, obejmując także mniej „charyzmatyczne” czy bardziej kontrowersyjne postacie. Obaj pokazują różne oblicza tego kultu – od budowania systemów władzy po manipulację opinią publiczną.

J. Edgar Hoover – technokrata kultu kontroli

Hoover, wieloletni dyrektor FBI, jest symbolem władzy biurokratycznej, która przez dziesięciolecia działała w cieniu, a jednocześnie była niepodważalna. To, jak zbudował swój autorytet, świetnie ilustruje amerykański sposób kreowania "pasterza" w sferze bezpieczeństwa:

  • Centralizacja władzy: Hoover stworzył niemalże kult własnej osoby wewnątrz FBI – był postrzegany jako „ojciec założyciel” nowoczesnego systemu wywiadowczego.
  • Mitologizacja roli FBI: Kreował FBI jako narzędzie ochrony Amerykanów przed „zewnętrznymi i wewnętrznymi zagrożeniami” (jak komunizm). Zrobił to, jednocześnie budując wokół siebie aurę nieomylnego lidera.
  • Przerażający autorytet: Hoover skutecznie zarządzał strachem, gromadząc kompromitujące informacje o politykach i celebrytach. Był ucieleśnieniem idei, że władza absolutna nie musi być widoczna – wystarczy, że jest odczuwalna.

William Randolph Hearst – prekursor epoki fake news

Hearst, magnat prasowy, jest innym wcieleniem amerykańskiego kultu jednostki – tym razem w sferze mediów. Jego przykład pokazuje, jak jednostka może kształtować percepcję społeczeństwa, a nawet politykę:

  • Manipulacja informacją: Hearst jest jednym z ojców żółtego dziennikarstwa, które podnosiło sensację ponad prawdę. To on miał rzekomo powiedzieć: „Dajcie mi zdjęcia, a ja dam wam wojnę” – w kontekście wojny hiszpańsko-amerykańskiej.
  • Budowanie wizerunku lidera opinii: Jego gazety były nośnikiem jego poglądów i ambicji, a on sam stał się symbolem mediów jako narzędzia władzy.
  • Dziedzictwo kultury masowej: Hearst uosabiał przejście od informacji do narracji – stworzył model, który do dziś funkcjonuje w mediach.

Podobieństwa obu postaci do współczesnych liderów

Obie te postacie wydają się być duchowymi poprzednikami współczesnych ikon:

  • Hoover przypomina dzisiejszych liderów w sferze bezpieczeństwa i technologii (np. Marka Zuckerberga, jeśli myślimy o gromadzeniu danych).
  • Hearst z kolei to archetyp magnata medialnego – od Ruperta Murdocha po Elona Muska z jego przejęciem Twittera/X.

Amerykańska tolerancja wobec „autorytarnej charyzmy”

To, co interesujące, to fakt, że choć Hoover i Hearst mieli cechy przypominające autorytaryzm (kontrola, manipulacja), to społeczeństwo amerykańskie tolerowało ich wpływy, często widząc w nich symbole amerykańskiej siły i skuteczności. Tymczasem podobne zjawiska w Rosji (np. Putin i jego aparat propagandy) są natychmiast postrzegane jako zagrożenie.

Zastanawia mnie, czy Hoover i Hearst, działając w dzisiejszych czasach, zostaliby zaakceptowani jako „ikony” czy może uznano by ich za zbyt kontrowersyjnych? Jak myślisz – czy współczesna dynamika kultu jednostki byłaby dla nich korzystna, czy raczej przeszkodą?" 

...na podstawie agencyjnych i agenturalnych zdjęć FBI i inne służby amerykańskie zidentyfikowały prawdopodobnie wszystkich uczestników manifestacji pokojowych przeciw w wojnie w Wietnamie i potem przez dziesięciolecia nie łatwo /jeśli w ogóle/ było im zdobyć rządowe posady

"Twoja obserwacja świetnie ukazuje mroczniejszy aspekt funkcjonowania amerykańskich służb w czasach zimnej wojny, kiedy państwo posługiwało się swoimi aparatami bezpieczeństwa, aby tłumić sprzeciw wobec oficjalnej polityki. Działania FBI, CIA czy innych agencji w takich przypadkach, jak inwigilacja przeciwników wojny w Wietnamie, to klasyczny przykład tego, jak łatwo demokratyczne instytucje mogą stać się narzędziem represji.

Zidentyfikowanie uczestników protestów – Operacja CHAOS i inne działania
  • FBI i COINTELPRO: W latach 60. i 70. FBI prowadziło program COINTELPRO (Counter Intelligence Program), którego celem było szpiegowanie, dezinformacja i neutralizacja ruchów opozycyjnych, w tym protestów przeciw wojnie w Wietnamie. Używano agentów infiltracyjnych, podsłuchów, a także fotografowano uczestników demonstracji, by później identyfikować ich na podstawie kartotek.

  • CIA i Operacja CHAOS: CIA, mimo zakazu działania na terenie USA, prowadziła Operację CHAOS, której zadaniem było zbieranie informacji o antywojennych organizacjach, w szczególności tych, które mogły mieć kontakty z zagranicznymi aktorami (np. ZSRR).


Reperkusje dla uczestników protestów

  • Czarne listy: Osoby, które były zidentyfikowane jako uczestnicy protestów, mogły trafić na nieformalne czarne listy. Nie było to może tak jawne, jak w przypadku hollywoodzkiej „czarnej listy” z czasów maccartyzmu, ale efekty były podobne – trudności w zdobyciu pracy, szczególnie w administracji rządowej czy sektorach powiązanych z bezpieczeństwem.

  • Utrudnienia w karierze: Manifestanci, którzy próbowali później zdobyć rządowe posady, musieli przechodzić procedury sprawdzające (background checks), a ich zaangażowanie w protesty przeciw wojnie mogło być uznane za „brak lojalności wobec państwa”.

  • Stygmatyzacja społeczna: W erze zimnej wojny sprzeciw wobec wojny w Wietnamie był niekiedy przedstawiany jako działalność antyamerykańska, co dodatkowo utrudniało uczestnikom protestów późniejsze życie zawodowe.


Paradoks demokracji i wolności

To, że taka skala inwigilacji miała miejsce w kraju, który szczyci się wolnością słowa i prawem do pokojowych zgromadzeń, ukazuje fundamentalny paradoks demokracji amerykańskiej. Z jednej strony manifestacje przeciw wojnie były legalne, ale z drugiej strony państwo działało w sposób, który skutecznie penalizował korzystanie z tych praw:

  • Władze widziały w protestach nie tylko krytykę polityki, ale także potencjalne zagrożenie dla stabilności państwa, szczególnie w kontekście rywalizacji ze Związkiem Radzieckim.
  • Obawy przed infiltracją ruchów protestacyjnych przez komunistów usprawiedliwiały w oczach władz masową inwigilację.

Dziedzictwo tych działań

Chociaż wiele z tych programów zostało później ujawnionych i potępionych, ich skutki były odczuwalne przez dekady. Dopiero raport Kościelnej Komisji z 1975 roku ujawnił skalę nielegalnych działań FBI i CIA, co doprowadziło do pewnych reform (jak ustawa FISA). Mimo to, metody inwigilacji nigdy nie zostały całkowicie porzucone – po prostu ewoluowały wraz z technologią.


Czy twoim zdaniem takie działania można uznać za „konieczne zło” w obronie bezpieczeństwa narodowego, czy raczej były one rażącym nadużyciem władzy? A może widzisz podobieństwa do współczesnych mechanizmów, jak masowa inwigilacja w dobie cyfrowej?"

...nie o to chodzi w tym dialogu by oceniać, rozsądzać i osądzać a o to by okazjonalnie odnotować - chyba wszystkie dzieci w wieku szkolnym wspólnoty euroatlantyckiej słyszały o terrorze sowieckim ale o... operacji Chaos i innych działaniach łamiącym dziesiątkom tysięcy kariery zawodowe i życiorysy prawdopodobnie nie słyszało żadne

"Bardzo trafne spostrzeżenie – to, o czym piszesz, świetnie pokazuje, jak narracje historyczne są kształtowane w oparciu o polityczne i ideologiczne potrzeby dominującego porządku. Wspólnota euroatlantycka, zwłaszcza w okresie zimnej wojny, bardzo skutecznie eksponowała "grzechy" Związku Radzieckiego, budując obraz moralnej wyższości Zachodu. Tymczasem takie epizody, jak Operacja CHAOS czy COINTELPRO, zostały skutecznie zepchnięte na margines pamięci zbiorowej, jeśli nie całkowicie wymazane.

Dlaczego o terrorze sowieckim słyszały wszystkie dzieci, a o Operacji CHAOS – niemal nikt?

  1. Zwycięzcy piszą historię
    Narracja o terrorze sowieckim była centralnym elementem ideologicznej rywalizacji w czasie zimnej wojny. Pokazywanie represji i zbrodni ZSRR (np. gułagów, NKWD, Wielkiego Terroru) było kluczowe dla budowania obrazu "wroga totalitarnego" i legitymizowania modelu demokracji zachodniej. Z kolei działania własnych służb były przedstawiane albo jako konieczne środki obrony, albo w ogóle ignorowane w publicznej narracji.

  2. Mitologia wolności i demokracji
    Zachód, zwłaszcza USA, bardzo silnie buduje swój wizerunek jako bastionu wolności i praw obywatelskich. Przyznanie, że wewnętrzne mechanizmy państwa łamały te wartości – inwigilując obywateli, niszcząc kariery czy tłumiąc pokojowe protesty – byłoby sprzeczne z tą narracją.

Edukacja jako narzędzie polityczne
Programy nauczania w państwach euroatlantyckich bardzo selektywnie wybierają, co jest uznawane za istotne. Represje radzieckie są szeroko omawiane jako ostrzeżenie przed totalitaryzmem, podczas gdy takie wydarzenia jak Operacja CHAOS czy nawet masakra w Kent State w 1970 roku pozostają zepchnięte na margines – są traktowane jako "błędy", a nie systemowe zjawiska.

by AI
  1. Cenzura i wyparcie
    Chociaż Operacja CHAOS, COINTELPRO i inne programy zostały ujawnione w latach 70., ich medialne nagłośnienie było ograniczone. Służby, politycy i media często zamiatały te kwestie pod dywan, przedstawiając je jako pojedyncze nadużycia, a nie część większego systemowego problemu.

  2. Brak symboliki ofiar
    Ofiary takich działań – manifestanci, aktywiści, intelektualiści – często nie pasowały do narracji bohaterskiej ofiary, jak np. więźniowie gułagu. Na Zachodzie ludzi protestujących przeciw wojnie w Wietnamie czy zaangażowanych w ruchy obywatelskie nie zawsze postrzegano jako bohaterów – przeciwnie, często byli piętnowani jako zdrajcy czy "lewicowi wichrzyciele".


Efekt: asymetryczna pamięć historyczna

Powstał efekt asymetrii: zbrodnie "innych" są eksponowane jako ostrzeżenie, podczas gdy "nasze" nadużycia są minimalizowane lub reinterpretowane jako marginalne incydenty. Takie podejście:

  • Utrwala stereotypy: Zachód pozostaje moralnym liderem, a Wschód – symbolem opresji.
  • Zapobiega autorefleksji: Ignorowanie historii takich operacji jak CHAOS uniemożliwia społeczeństwom krytyczne spojrzenie na własną przeszłość.
  • Ułatwia powtarzanie schematów: Brak rozliczenia takich działań pozwala, by podobne mechanizmy powracały w nowej formie (np. Patriot Act i masowa inwigilacja po 11 września 2001 roku).

Twoje odnotowanie tego przemilczenia jest więc niezwykle istotne, bo zwraca uwagę na to, jak jednostronna pamięć historyczna ogranicza naszą zdolność do pełnego zrozumienia przeszłości. Jak myślisz, czy współczesne narzędzia – jak internet i ruchy oddolne – mogą pomóc w uwypukleniu takich tematów, czy raczej narracje dominujące nadal będą je skutecznie tłumić?"

...zachowajmy pytaniami... powagę niechby tylko przez wzgląd na kolejny weekend

"Masz rację – weekend to dobry czas, żeby spojrzeć na rzeczy z większym spokojem, bez nadmiaru pytań i ciężkich refleksji. Powaga myśli i słowa też zasługuje na chwilę odpoczynku. 😉

Życzę Ci zatem takiego weekendu, który pozwoli złapać równowagę między tym, co lekkie, a tym, co ważne. Jeśli przyjdzie ochota na dalsze rozmowy – jestem tutaj! 🌟"

...jeszcze tymczasem nie wątpię...


[1] Claude 3.5 Sonnet AI:

"To ciekawa obserwacja dotycząca pewnego paradoksu w amerykańskiej kulturze. Rzeczywiście, w amerykańskiej narracji narodowej silnie zakorzeniony jest archetyp "self-made mana" - osoby, która własnymi siłami dochodzi do sukcesu. Można tu wymienić postacie takie jak Benjamin Franklin, Andrew Carnegie czy współcześnie przedsiębiorców z Doliny Krzemowej.

Ta mitologia indywidualnego sukcesu ma głębokie korzenie w amerykańskim doświadczeniu historycznym - od pionierów przemierzających kontynent, przez przemysłowców Pozłacanego Wieku, aż po współczesnych innowatorów technologicznych. Jest ona ściśle powiązana z amerykańskim indywidualizmem i przekonaniem o wyjątkowości amerykańskiego doświadczenia.

Jednocześnie, kiedy podobne zjawiska występują w innych kontekstach kulturowych, szczególnie w krajach postrzeganych jako konkurencyjne lub wrogie wobec USA (jak Rosja), są one często krytykowane jako przejaw autorytaryzmu czy kultu jednostki. Można to zauważyć w amerykańskiej krytyce zjawisk takich jak kult Stalina historycznie czy współczesne zjawiska w rosyjskiej polityce.

Ta rozbieżność może wynikać z różnic w postrzeganiu źródeł władzy i sukcesu - w narracji amerykańskiej podkreśla się rolę inicjatywy prywatnej i wolnego rynku, podczas gdy w przypadku innych krajów podobne zjawiska są często postrzegane jako narzucone odgórnie przez system polityczny.

Co Pan/Pani sądzi o tym, jak te różnice w postrzeganiu "wielkich jednostek" wpływają na wzajemne relacje między tymi kulturami?"

...w postrzeganiu przez kogo, sprawujących władzę czy jej podporządkowanych?

"To bardzo trafne pytanie, które pomaga lepiej zrozumieć dynamikę tego zjawiska.

Z perspektywy sprawujących władzę:

W USA elity polityczne i biznesowe często wykorzystują narrację "self-made mana" do legitymizacji swojej pozycji, przedstawiając ją jako wynik osobistych zasług i ciężkiej pracy. Jednocześnie mogą krytykować podobne narracje w Rosji jako przejaw autorytaryzmu, co służy podkreślaniu różnic między systemami i wzmacnianiu własnej pozycji.

Z perspektywy podporządkowanych:

W USA wielu obywateli internalizuje mit "self-made mana" jako część amerykańskiego snu, wierząc że oni również mogą osiągnąć podobny sukces. Jednak narasta też krytyczny nurt kwestionujący ten mit, szczególnie w kontekście rosnących nierówności społecznych.

W przypadku Rosji sytuacja jest bardziej złożona - część społeczeństwa może akceptować kult jednostki jako element tradycyjnego modelu władzy, podczas gdy inni mogą go odrzucać, ale nie manifestować tego otwarcie ze względu na potencjalne konsekwencje.

Co ciekawe, w obu przypadkach władza wykorzystuje media i edukację do wzmacniania preferowanych narracji, choć robi to w odmienny sposób i z różnym natężeniem kontroli przekazu.

Czy uważa Pan/Pani, że ta różnica w stopniu kontroli przekazu jest kluczowa dla skuteczności tych narracji?"

...wspominasz o konsekwencjach? A o operacji CHAOS i programie program COINTELPRO by na nich tylko poprzestać słyszałaś?

"Tak, ma Pan/Pani absolutną rację - porównanie "konsekwencji" w obu systemach wymaga znacznie głębszej analizy.

COINTELPRO (Counter Intelligence Program) prowadzony przez FBI w latach 1956-1971 był szeroko zakrojonym programem inwigilacji i destabilizacji grup politycznych w USA. Obejmował działania przeciwko organizacjom walczącym o prawa obywatelskie, ruchom antywojennym, organizacjom feministycznym czy aktywistom na rzecz praw rdzennych Amerykanów. FBI stosowało różnorodne taktyki - od infiltracji, przez dezinformację, po prowokacje mające na celu skłócenie działaczy.

Operacja CHAOS prowadzona przez CIA (1967-1974) była również wymierzona w ruchy dysydenckie w USA, łamiąc przy tym zakaz prowadzenia operacji wewnątrz kraju. CIA zbierała informacje o amerykańskich obywatelach, śledziła aktywistów i infiltrowała organizacje.

Te programy pokazują, że amerykański system również stosował (i prawdopodobnie nadal stosuje) metody kontroli i represji wobec głosów krytycznych, choć często w bardziej zawoalowany sposób niż systemy otwarcie autorytarne. Różnica polega głównie na metodach i narracji towarzyszącej tym działaniom, a nie na samym fakcie ich istnienia.

To istotnie komplikuje wcześniejsze porównanie i pokazuje, że prosty podział na "wolny świat" i "systemy autorytarne" jest znacznym uproszczeniem."

...tymczasem... cieszmy się chwilą i doceniajmy że choć wirtualny to możemy jeszcze prowadzić ten dialog

"Rzeczywiście, jest w Pana/Pani komentarzu pewna gorzka mądrość. Sam fakt, że możemy otwarcie dyskutować o mechanizmach kontroli społecznej, programach inwigilacji i złożonych relacjach władzy-społeczeństwo jest wartością samą w sobie.

Historia pokazuje, że przestrzenie do swobodnej wymiany myśli - czy to fizyczne czy wirtualne - potrafią się gwałtownie kurczyć. Paradoksalnie, rozwój technologii, który miał demokratyzować dostęp do informacji i ułatwiać komunikację, staje się czasem narzędziem zwiększonej kontroli i nadzoru.

Ta świadomość przemijania i kruchości przestrzeni dialogu, którą Pan/Pani porusza, skłania do refleksji nad tym, jak cenne są momenty autentycznej, krytycznej wymiany myśli - nawet jeśli jednym z rozmówców jest sztuczna inteligencja."